Tsakiridis Zeus

Tsakiridis Zeus

Tsakiridis Zeus

by Marek Dyba / August 31, 2023

Link do oryginalnej recenzji: http://hifiknights.com/recenzje/tsakiridis-zeus/

Lampowy czy tranzystorowy? Jaki przedwzmacniacz gramofonowy wybrać? To pytanie często zadawane przez miłośników czarnej płyty. Grecki producent proponuje swego rodzaju kompromis oferując hybrydowy przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC Tsakiridis Zeus. Czy w atrakcyjnej cenie da się zrobić w Europie dobre urządzenie? Sprawdźmy.

Wstęp

Z marką Tsakiridis do tej pory miałem bezpośredni (czyli w moim systemie) kontakt tylko raz. Ponad 6 lat temu testowałem ich lampowy wzmacniacz zintegrowany Aeolos oparty o lampy EL34, który do dziś otwiera ofertę greckiego producenta. Cechy charakterystyczne to niewielkie wymiary, rozsądna waga, bardzo atrakcyjna cena, a przy tym naprawdę dobre brzmienie, wyraźnie lepsze niż się spodziewałem po produkcie z podobnej półki cenowej, co wielu chińskich konkurentów. Urządzenie było porządnie wykonane i wykończone i zapisało się w mojej pamięci jako „świetny budżetowy wzmacniacz lampowy godny polecania osobom szukającym niedrogich propozycji”. W czasach szalonych cen to naprawdę dobra rekomendacja.

Producent na swojej stronie podaje jedynie minimum informacji na własny temat. Dowiadujemy się tam, że firma zajmuje się wytwarzaniem „atrakcyjnego cenowo high-endu dla miłośników muzyki od 1987 roku”. Słowem marka ta istnieje już 36 lat, acz ludzie, którzy ją tworzą, zajmują się budową urządzeń audio jeszcze dłużej. Przed założeniem firmy Tsakiridis Devices zaspokajali bowiem potrzeby własne i swoich przyjaciół w zakresie posiadania systemów audio oferujących dobre brzmienie, a nie wymagających inwestowania w nie oszczędności całego życia. A ponieważ szło im to całkiem dobrze skomercjalizowali swoją działalność i, sądząc choćby po tym, że 36 lat później nadal funkcjonują na rynku, pokazują się na międzynarodowych wystawach i mają dystrybutorów w wielu krajach świata, idzie im całkiem nieźle. Według podanych informacji urządzenia są budowane ręcznie w Grecji przy użyciu komponentów wysokiej jakości, a ich ceny mimo tego są atrakcyjne.

Po owym pierwszym moim spotkaniu z marką Tsakiridis na rynku nastąpiły przetasowania i dopiero aktualny dystrybutor w Polsce, Delta Audio z Częstochowy, trochę przy okazji (bo umówiliśmy się na test wzmacniacza marki Mastersound, a Tsakiridis został dorzucony do przesyłki niemal w ostatniej chwili), przysłał do mnie najnowsze dzieło greckich inżynierów w zakresie przedwzmacniaczy gramofonowych, czyli tytułowego Zeusa. Nazwa jednoznacznie nawiązująca do najwyższego gromowładnego boga greckiej mitologii zobowiązuje, mimo więc, iż firma zachowała profil producenta oferującego rozsądnie wycenione urządzenia, obiecywałem sobie po tym teście całkiem sporo. Jak mi powiedział pan Maciej Grabałowski, szef Delty Audio, wiele osób pyta o niedrogi lampowy phonostage, a Zeus ma być odpowiedzią na takie zapytania. Pod warunkiem oczywiście, że oferuje odpowiednią jakość brzmienia, co miałem zamiar sprawdzić.

Budowa i cechy

Jak już wspomniałem, Tsakiridis Zeus to przedwzmacniacz gramofonowy oferujący możliwość współpracy zarówno z wkładkami z ruchomym magnesem (MM), jak i ruchoma cewką (MC). Wyposażono go w dwa wejścia niezbalansowane (na solidnych, pozłacanych gniazdach RCA Ultimax), a każdemu z nich towarzyszy osobny zacisk uziemienia. Zeus oferuje jedno wyjście, acz z dwoma zestawami gniazd, tzn. zarówno RCA, jak i XLR. Te ostatnie są tam jednakże wyłącznie dla wygody użytkowników, bo cały układ nie jest bynajmniej zbalansowany. Ponieważ wyjścia są połączone równolegle więc zalecane jest używanie tylko jednego z nich w danym momencie.

Zestaw złączy na tylnym panelu uzupełnia tradycyjne gniazdo zasilające IEC. Front obudowy to gruby płat aluminium, a pokrywa, pełna otworów wentylacyjnych, została wykończona w ciekawy sposób i ma nieco szorstką powierzchnię pełną błyszczących drobinek. Elementem ozdobnym jest plakietka przykręcona na górnej powierzchni urządzenia zawierająca wygrawerowaną nazwę i logo firmy. Wygląda to naprawdę dobrze. Zresztą do wykonania i wykończenia Zeusa trudno byłoby się przyczepić i nie dawałaby one powodów do narzekania nawet w przypadku dwukrotnie droższego urządzenia.

Całość postawiono na czterech gumowych nóżkach, słowem osoby chętne do upgradów mają tu pole do popisu (acz zważywszy na atrakcyjną cenę Zeusa większość dobrych stóp bądź platform antywibracyjnych będzie znacząco podnosić całkowity koszt). Na froncie umieszczono włącznik urządzenia, okrągły, metalowy, podświetlony (po włączeniu) zieloną obwódką. Pośrodku znajduje się wyświetlacz, a po jego prawej stronie (patrząc od frontu) jedyny manipulator w formie sporej gałki. To z jej pomocą wchodzimy do menu urządzenia, które pozwala zoptymalizować współpracę przedwzmacniacza z podłączonymi wkładkami.

Wybieramy w nim bowiem po pierwsze jedno z dwóch wejść, a po drugie ustawienia dla każdego z nich niezależnie. Wskazujemy pożądane obciążenie wejścia – w przypadku wkładek MM będzie to zapewne 47 kΩ, dla wkładek MC jedna z pięciu wartości: 125, 200, 340, 500, lub 1000Ω. Drugim parametrem jest pojemność (istotna bardziej dla wkładek MM), a do wyboru mamy cztery wartości: 22, 55, 69 i 102 pF. Trzeci regulowany parametr to wzmocnienie (gain) i tu także do wyboru są cztery wartości 42, 49 (to ustawienia dla wkładek MM, ewentualnie wysokopoziomowych MC) oraz 62 i 68 dB (dla MC). Dla każdego z wejść możemy wybrane wartości zapisać w pamięci urządzenia, a przy podpiętych dwóch wkładkach po prostu przełączać się między wejściami, z których każde będzie już optymalnie skonfigurowane pod daną wkładkę. Oczywiście parametry w każdej chwili można zmienić.

Jak już wspomniałem na początku, Tsakiridis Zeus to de facto konstrukcja hybrydowa, jako że stopień wejściowy oparto na nisko-szumnych wzmacniaczach operacyjnych (popularnie zwanych opampami), ale stopień wyjściowy jest już lampowy i wykorzystuje (jedną) podwójną triodę 6DJ8 (ECC88). Co istotne dla fanów baniek próżniowych, Zeus umożliwia tzw. tube rolling, czyli zabawę z szukaniem najlepiej (zdaniem danego użytkownika) brzmiącej lampy w tej aplikacji. Lampa zamontowana jest w gnieździe na płycie głównej, a dostanie się tam wymaga odkręcenia sześciu śrubek i zdjęcia pokrywy co, znając lampowych entuzjastów, nie będzie żadną przeszkodą.

Ważna kwestia – jeśli zamierzacie to robić, skonsultujcie się z dystrybutorem by dowiedzieć się, jakie lampy wchodzą w grę i czy, i ewentualnie jak, trzeba przestawić zworki w środku w urządzeniu (by zmienić napięcie żarzenia lampy, lub przy stosowaniu lamp z wewnętrznym ekranem ów ekran uziemić) tak, by zapewnić im optymalne warunki pracy. Urządzenie jest więc proste w obsłudze, docenić należy dwa wejścia i możliwość pracy zarówno z wkładkami MM, jak i MC oraz wybór ustawień w menu, a nie z pomocą mikro-przełączników umieszczonych z tyłu, bądź (co gorsza) na spodzie urządzenia.

Warte podkreślenia są komponenty użyte w tej konstrukcji – od dwustronnej płyty głównej z osobno poprowadzonymi ścieżkami sygnału i masy, przez ręcznie wykonany transformator zasilający, stosowane w zasilaczu dobrej jakości kondensatory United Chemicon, cztery niezależne zasilacze prądu stałego, wysokiej klasy polipropylenowe kondensatory sygnałowe, metalizowane rezystory o tolerancji rzędu 1%, po taki „drobiazg”, jak porcelanowe gniazdo dla lampy. To właśnie dzięki doborowi komponentów wysokiej klasy producent może oferować 5-letnią gwarancję na swój produkt.

Po obejrzeniu i docenieniu konstrukcji pozostało mi więc posłuchać, jak w praktyce spisuje się przedwzmacniacz gramofonowy z lampą na pokładzie za mniej niż 8 tysięcy złotych. Producent oferuje to urządzenie także w wyższej wersji, zwanej Ultima, w której kondensatory Mundorf Evo (jako sprzęgające oraz w stopniu wyjściowym) ze standardowej, testowanej wersji, zastępowane są Mundorfami Evo Silver Gold Oil, a dodatkowo do lutowania używana jest cyna z dodatkiem srebra.

Brzmienie

Do testu phonostage’a Tsakiridis Zeus wykorzystałem swój gramofon J.Sikora Standard Max uzbrojony dwoma kevlarowymi ramionami tego producenta, czyli KV12 i KV12 Max. To pierwsze ramię wyposażone zostało we wkładkę typu MM, Gold Note Vasari Shibata, to drugie w moją własną wkładkę z ruchomą cewką, czyli Air Tighta PC3. Phono z przedwzmacniaczem liniowym Circle Labs P300 łączył interkonekt analogowy Bastanis Imperial, a ten drugi z końcówką mocy Circle Labs M200 Harmonix Hijiri Million Kiwami. Końcówka mocy napędzała moje kolumny GrandiNote MACH4 z pomocą kabla głośnikowego Soyaton Benchmark. Słowem, niemal wszystkie elementy w tym systemie, z większością kabli włącznie, były droższe niż testowany komponent.

Tak się złożyło, że w ciągu ostatnich 2 miesięcy testowałem trzy znakomite przedwzmacniacze gramofonowe z dużo, dużo wyższej półki niż Tsakiridis Zeus. Dwa z nich były lampowe, LampizatOr VP4 Silver oraz Doshi Audio Evolution Phono Preamplifier (recenzja ukaże się we wrześniu), a trzeci tranzystorowy – Aavik R-280 (tekst również we wrześniu). Ten ostatnich z nich jest najtańszy, a i tak mówimy o kwocie rzędu 10 tys. EUR! Nic więc dziwnego, że każdy z nich oferował fantastyczny dźwięk i każdy załapał się na dość krótką listę parunastu najlepszych phonostagy, jakich u siebie słuchałem. Właśnie bezpośrednio po tym ostatnim, Aaviku R-280, przyszło wskoczyć do systemu Zeusowi. Może to i najwyższy z greckich bogów, ale zadanie miał przed sobą bardzo trudne.

Przy tak ogromnej różnicy w cenie zmiana powinna (mnie) zaboleć, mocno zaboleć, bo przecież Tsakiridis nie dość, że był z automatu porównywany do tamtych gigantów, to jeszcze był najtańszym elementem całego setupu. Musiał więc być tzw. wąskim gardłem w systemie, musiał być czynnikiem ograniczającym. Na pewno był, ale… jakoś wcale za bardzo (mnie) nie bolało. Nie, nie twierdzę, że zagrał równie dobrze jak Aavik, czy jeden z wcześniej wymienionych topowych lampowych phono, ani nawet jak jeden z moich własnych phonostage’y, czyli GrandiNote Celio mk IV, albo ESE Lab Nibiru. Różnice choćby w zakresie rozdzielczości, energii, czy dynamiki grania w porównaniu do najlepszych były odczuwalne. Tyle że jednocześnie Zeus zagrał na tyle dobrze i po prostu fajnie, przyjemnie, że zamiast szukać, w czym jest gorszy, mogłem od pierwszej płyty, „Spirit of Nadir” braci Olesiów, zrelaksować się przy ulubionej muzyce zagranej w naturalny, wciągający sposób.

Bo choć z jednej strony słychać było delikatne zaokrąglenie góry pasma, to jednocześnie dźwięk był pięknie otwarty, wypełniony powietrzem, przestrzenny i namacalny (nieco bardziej z Air Tightem niż Vasari Shibata). To wszystko aspekty które, moim zdaniem oczywiście, przedwzmacniacze z lampami (nawet jedną, jak w przypadku Tsakiridisa) na pokładzie robią w sposób szczególny, dla mnie po prostu lepszy niż tranzystory. Dźwięk ma dzięki temu pewną lekkość, swobodę, ale i wypełnienie, masę, które sprawiają, że jest bardzo obecny, bardzo tu i teraz. Kontrabas Marcina, ustawiony dość blisko, był duży, trójwymiarowy, słychać było świetnie i szarpnięcia strun, albo pociągnięcia smykiem, i duże „body” tego instrumentu, dzięki któremu dźwięk ma taką masę i głębię.

Z perkusją Bartosza realizator robił różne rzeczy w tym nagraniu i dlatego właśnie, mimo że to realizacja studyjna, ma się wrażenie, że nagrania dokonano w ogromnej, otwartej przestrzeni (w domyśle na pustyni). Blachy brzmiały czysto, były nieźle różnicowane, atak (uderzenia pałeczek) może nie tak szybki, jak z drogimi przedwzmacniaczami, ale już potrzymanie, czy wybrzmienia były naprawdę bliskie temu, co słyszałem z tymi ostatnimi. Całość, jeszcze raz podkreślę, brzmiała po prostu naturalnie, była spójna, płynna i nawet zdając się sprawę, że słyszałem ten krążek zagrany jeszcze lepiej, nie mogłem się od niego oderwać i przesłuchałem go z Zeusem od pierwszej do ostatniej nuty.

Podobnie zresztą było z kolejnym (moim) testowym klasykiem, czyli „Fast Forward” Spyro Gyry. To szybkie, dynamiczne granie ze dużym udziałem dęciaków, sporą sceną, gdzie kawałki wyzwalające adrenalinę przeplatają się z relaksującymi. W testach używam tego albumu bardziej dla tych pierwszych kawałków, ale choćby saksofon w tych drugich także sporo mówi o możliwościach recenzowanych komponentów. Tsakiridis Zeus nie jest może tak szybki, jak najlepsze phonostage, ale choćby w zakresie mikro-dynamiki radzi sobie więcej niż dobrze. Świetnie prezentuje barwę, czy to instrumentów dętych, czy ksylofonu, pokazuje dużą (wykreowaną przez inżyniera dźwięku) scenę i wystarczająco precyzyjnie lokuje i separuje źródła pozorne.

Słychać było dobrze, że podobnie jak góra pasma, tak i dół jest delikatnie zaokrąglony, więc uderzenia w bębny nie są tak suche, tak szybkie, nie mają takiej siły jak do tego przywykłem, ale różnica była na tyle mała, że nie odbierała przyjemności słuchania, a bujające rytmy wprawiały moje kończyny w ruch, czy tego chciałem czy nie. Bo rytm i tempo prowadzone są przez Zeusa dobrze, co potwierdził choćby krążek Steve Raya Vaughan’a, czy Dżemu z Rysiem Riedlem, ale i „TuTu” Milesa Davisa z Marcusem Millerem na basie. Bas potrafi zejść nisko i to z dobrym dociążeniem, więc czy to gitary basowej Marcusa, czy elektronicznych potężnych dźwięków na krążku Dead Can Dance słuchałem z równie wielką przyjemnością.

Nie da się jednakże ukryć, że najmocniejszą stroną Tsakiridisa Zeus jest średnica. Co zresztą można powiedzieć o większości dobrych, a nawet tych najlepszych lampowych phonostagy. Różnica między nimi jest taka, że te topowe są naturalnie-neutralne, a te tańsze nieco od neutralności odbiegają, zachowując piękną naturalność brzmienia. Jest to zrozumiały wybór ich twórców – te tańsze urządzenia pracują w tańszych systemach, z tańszymi wkładkami, innymi słowy w środowisku, w którym często zdarzają się odchyłki od perfekcyjnego zbalansowania dźwięku i jego neutralności. Zwykle idą one w stronę bardziej efektownych niż średnica skrajów pasma i dlatego źródło z pełnym, delikatnie ciepłym, nasyconym, bardzo naturalnym środkiem pasma sprawdzi się w większości takich systemów najlepiej.

To o czym piszę, czyli owo odstępstwo od neutralności na rzecz ocieplenia średnicy nie jest wcale tak duże. U mnie było wyraźne, bo jak wspomniałem na początku, Zeus był zdecydowanie najtańszym komponentem w systemie, który jest transparentny, czysty, dynamiczny i naturalnie-neutralny. Wymiana jednego z jego elementów na różniący się charakterem jest więc dla mnie wyraźna. Tyle że, o czym także wspomniałem już dużo wcześniej, wcale nie psuło mi to przyjemności odsłuchu, bo ja lampowe, lekko ciepłe, ale nieprzesłodzone brzmienie po prostu lubię. A tak właśnie gra Tsakiridis Zeus, być może za sprawą hybrydowej konstrukcji.

Dostajemy więc gęsty, barwny dźwięk, namacalne, trójwymiarowe źródła pozorne, ekspresyjne wokale (zakładając, że takie są w nagraniu), prawdziwie brzmiące instrumenty akustyczne, acz i te korzystające z prądu wypadają z Zeusem naprawdę dobrze. Góra pasma nie jest tak efektowna jak z najlepszymi phonostage’ami, nie jest aż tak bajecznie dźwięczna, ale ma w sobie ową odrobinę delikatności i słodyczy znaną z urządzeń lampowych. No i w całym paśmie jest dużo powietrza, a dźwięk jest otwarty i swobodny. Ogromną rolę w tym, jak dobrze odbiera się proponowany przez greckie urządzenie dźwięk, odgrywa jego spójność i płynność.

Na koniec przygody z Zeusem zostawiłem sobie kilka płyt z klasyką. Choćby „Planety” Holsta na krążku Decci. Grecki bóg poradził sobie nawet z taką złożoną muzyką korzystając z dobrej rozdzielczości płynnie składając bogactwo dźwięków w harmonijną, spójną całość. Kreował spektakl, który wciągał, skłaniał do skupienia się na muzyce i zapomnienia o całym świecie. OK, jakbym bardzo chciał się przyczepić to powiedziałbym, że brakowało mi odrobinę większego rozmachu, czy tej ostatecznej potęgi brzmienia, którą znam z tego krążka odtwarzanego z topowymi phonostage’ami. Ale przecież trudno wymagać, żeby urządzenie za niecałe 8 tys. złotych grało równie dobrze, jak te za kilkadziesiąt, czy nawet kilkaset tysięcy. Dobrze pokazana była struktura orkiestry, warstwy muzyczne, a płynność i naturalność jej brzmienia sprawiały, że każdą z płyt użytych w trakcie testowania Tsakiridisa przesłuchałem od początku do końca. I chyba to najlepiej podsumowuje testowane phono – serwuje przede wszystkim muzykę i to w sposób , który sprawia że słucha się jej z ogromną przyjemnością.

Podsumowanie

Spodobał mi się Zeus, oj spodobał. Nie dlatego, że jest obiektywnie lepszy od moich phonostagy, czy ostatnio testowanych, ale dlatego, że serwuje dźwięk, w towarzystwie którego po prostu chce się spędzać czas. A właściwie to w towarzystwie muzyki i muzyków, prezentowanych w przekonujący i angażujący sposób. To jedno z tych urządzeń, które oferują świetny stosunek jakości brzmienia do ceny. Możliwość korzystania zarówno z wkładek MM, jak i MC, podłączenia dwóch ramion/wkładek jednocześnie i niezależnego ustawienia (i zapamiętania) dla nich parametrów, czy w końcu opcja poszukiwania „własnego” brzmienia dzięki możliwości wymiany lampy pracującej w stopniu wyjściowym – wszystko to sprawia, że Tsakiridis Zeus moim zdaniem przekona do siebie wielu miłośników muzyki, także tych, którzy będą szukać muzykalnego phono mając do dyspozycji nawet wyższy budżet. Choć wówczas pewnie warto będzie sprawdzić wersję Ultima, bo muszę zakładać, że ma ona do zaoferowania jeszcze lepsze, bardziej wyrafinowane  brzmienie.

Cena (w czasie recenzji): 

Tsakiridis ZEUS: 7699 PLN

Producent: TSAKIRIDIS DEVICES

Dystrybutor: DELTA AUDIO

Specyfikacja techniczna (wg producenta):

Obsługa wkładek MM i MC

Zniekształcenia harmoniczne: 1V /40Hz: 0,041%; 1V/1kHz: 0,040 %; 1V/20kHz: 0,080%

Precyzja korekcji RIAA: < 0,5 dB

Impedancja wejściowa: 125Ω; 200Ω; 340Ω; 500Ω; 1kΩ, 47kΩ

Pojemność wejściowa: 22pF; 55pF; 69pF; 102pF

Wzmocnienie napięciowe (gain): 42dB; 49dB; 62dB; 68dB

Impedancja wyjściowa: 150Ω

S/N: 85dB

Zużycie prądu: 60W

Waga (brutto): 20kg

Wymiary (SxGxW): 285x480x200mm

All comments